czwartek, 23 lipca 2009

Tekst: Michal Mendyk

Przyjęcie przez Musica Genera statusu międzynarodowego festiwalu muzyki współczesnej” to ogromne zobowiązanie. Zobowiązanie, z którym od półwiecza zmaga się – z różnym skutkiem – Warszawska Jesień”. Jak odnaleźć złoty środek pomiędzy wszystkożerną nijakością a wizją nazbyt autorską”, sprowadzającą polifoniczny krajobraz współczesnej sztuki dźwiękowej do kilku estetyk, nurtów, środowisk? Annie Zaradny oraz Robertowi Piotrowiczowi udało się w ostatniej dekadzie stworzyć jedną z najwyrazistszych marek polskiego życia muzycznego. Pytanie, czy podołają teraz wyzwaniu przełamania jej ograniczeń. Bez wątpienia powiew świeżości wniósł do tegorocznej edycji festiwalu Reinhold Friedl. Nie będę ukrywał, że niemieckiego artystę znałem dotychczas przede wszystkim jako kompozytora post- Xenakisowskich najczęściej partytur oraz lidera kultowej formacji Zeitkatzer, czyli wzorcowego przykładu połączenia znakomitego akademickiego rzemiosła z nieortodoksyjnym podejściem do materiału dźwiękowego i historii muzyki. Ale dorobek Friedla jako improwizującego pianisty okazuje się nie mniej istotny – starczy wspomnieć wysoko oceniane albumy artysty z Andrew Sharpleyem czy Michaelem Vorfeldem. Wiele o specyfice fortepianowego idiomu Friedla mówi przepaść oddzielająca ponoć jego solowy występ (26.05) od koncertu tria z Martinem Brandlmayrem oraz Jérômem Noetingerm (27.05). Tego ostatniego nie miałem niestety okazji wysłuchać, ale opinie zaufanych osób są absolutnie zgodne: między muzykami nie zażarło” Co więcej, niemiecki pianista spełniał raczej rolę trzeciej kolumny” niż motoru napędowego całego wydarzenia, czego wielu słuchaczy od niego oczekiwało. Pokuszę się o śmiałą być może tezę, że natura Friedla nie jest – wbrew deklaracjom samego artysty – improwizacyjna” ani eksperymentalna” (w sensie Cage’owskim czy współczesnym) lecz właśnie kompozytorska”. Do takiego poglądu przekonał mnie solowy występ Friedla, będący w istocie prezentacją swoistej work in progress, rozwijanej w trakcie kolejnych wykonań. A więc precyzyjnie zaplanowaną i stroniącą od elementów przypadkowych kompozycją, Kompozycją w rozumieniu The Well Tuned Piano” La Monte Younga, by odwołać się do klasyki. Z ideowymi improwizatorami łączy oczywiście Friedla skłonność do totalne go potraktowania instrumentu oraz systematycznych studiów nad jego anatomią. Środki specyficzne dla warsztatu pianisty pozostają dosyć konwencjonalne i w pewnym sensie ascetyczne – zasadą jest tu gra we wnętrzu fortepianu i eksploatacja efektów rezonansowych przy niewielkim wsparciu amplifikacji. Świeży i olśniewający jest natomiast efekt tych oczywistych” zabiegów –gęsta i nieprzenikniona, a zarazem bardzo dynamiczna i doszlifowana w najmniejszych szczegółach faktura. Moje osobiste doświadczenia wskazują, że taki poziom wirtuozowskiej kontroli nad ścianą dźwięku” należy do rzadkości. Z tego właśnie powodu rozczarowałem się na przykład nagraniami wyśmienicie sprawdzającego się w sytuacjach koncertowych Anthony’ego Paterasa. Odniosłem wrażenie, że
Australijczyk zadowala się ogólnym, powierzchownym efektem brzmieniowym, godząc się jednocześnie na monotonię i formalne ubóstwo sowich improwizacji, Kompozytorski” wydaje mi się u Friedla właśnie stosunek do formy. Pianista unikał ryzykownych zwrotów akcji czy jej minimalistycznych zawieszeń. Miast tego usłyszeliśmy precyzyjnie zaplanowany ciąg zdarzeń, wyśmienitą gradację powtórzeń i kontrastów, wreszcie wyraziste łuki architektoniczne porządkującego cały występ. Nie sądzę, by Friedl potrafił skonstruować tak racjonalną strukturę w czasie rzeczywistym. To raczej dynamiczna, choć zdefiniowana forma, ucieleśniająca się od nowa podczas każdego występu artysty. Nie ukrywam, że na ostatnich edycjach Musica Genera najbardziej interesujące wydawały mi się właśnie prezentacje dryfujące ku - mniej lub bardziej ortodoksyjnie rozumianej - sztuce kompozytorskiej (zresztą ten wątek coraz silniej daje o sobie znać w twórczości Piotrowicza i Zaradny). W tego typu poszukiwaniach upatruję największego potencjału festiwalu, który już dziś zajmuje istotne miejsce w najnowszej historii polskiej kultury. Czy kuratorzy Musica Genera przekroczą granicę twórczości partyturowej”? Przecież tylko w kręgach niemieckojęzycznych daleko od akademickiej ortodoksji tworzą jeszcze Wolfgang Mitterer, Peter Ablinger czy Christoph Herndler. Czas pokaże... M.M.

1 komentarz:

  1. Fajna recenzja jak wszystkie tutaj zamieszczone , dwie sprawy do których chciałem się jednak przyczepić:
    Koncert Friedla z Martinem Brandlmayrem oraz Jérômem Noetingerem to jakiś żart . Friedl zakpił z publiczności i chyba też współgrających. Takiego braku chęci współpracy na scenie nie słyszałem od dawna na tym festiwalu. Jest masa artystów których "natura nie jest improwizacyjna" i po prostu nie biorą oni tej roboty . Lub biorą ale w innych skladach .etc...w końcu nie ma przymusu występowania z tym czy z tamtym !!!
    W historii tego festiwalu jest jednak raczej tak "magicznie", że nawet ludzie pozornie daleko sytuujący się od improwizacji i wykonawczej wirtuozerii jak np. Jacek Staniszewski świetnie się sprawdzają grając z ludzmi z innych biegunów. Coś jest takiego , że ten festiwal wyzwala w muzykach , że "dają z siebie wszystko"

    Nie bardzo rozumiem co znaczy , że organizatorzy mają przekroczyć granicę twórczości partyturowej?Można prosić o jakieś rozwinięcie... pozdrawiam wszystkich

    OdpowiedzUsuń